Marta wyruszyła do Stanów Zjednoczonych, aby wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez Sarah Fisk, współautorkę książki "Facilitator’s Guide to Participatory Decision Making". Chciała zgłębić wiedzę i doświadczenie w stosowaniu tej metody, aby po powrocie dzielić się nią w Polsce – najpierw z osobami, które wesprą tę akcję, a potem z szerszym gronem.
Metoda podejmowania decyzji grupowych, której się uczyła, pomaga znaleźć wspólne rozwiązania w atmosferze współpracy i wzajemnego szacunku. Sprawdza się zarówno w rodzinach, zespołach pracowniczych, klasach szkolnych, jak i w organizacjach pozarządowych. Dzięki niej uczestnicy procesu mogą łatwiej przejść przez trudne momenty, unikać typowych pułapek i podejmować decyzje, które uwzględniają różne perspektywy i sprzeciwy uczestników.
Twoje wsparcie pozwoliło Marcie zdobyć wiedzę, którą przekształciła w warsztaty wspierające lepszą komunikację i efektywne decyzje w grupach w Polsce. Jednocześnie nauczenie się tej metody wzbogaciło jej warsztat o kolejne narzędzia, dzięki którym może jeszcze lepiej wspierać ludzi w budowaniu porozumienia i współpracy. Jest to także sposób na popularyzację zarządzania partycypacyjnego i wspólnego uczenia się jak to robić lepiej, łatwiej i przyjemniej.
Poniżej znajdziesz odnośniki do nagrań Marty, umieszczonych na naszym profilu w serwisie YouTube:
Zaczęłam od wschodu słońca nad zatoką. Podczas spaceru w Fisherman’s Wharf spotkałam poznaną wczoraj Rene (świat jest mały) i poszłyśmy na kawę.
Piękna pogoda na rejs do Alcatraz.
Nie wiedziałam, że wyspa w 1969-1971 była miejscem protestu Indian przeciw relokacjom i wykorzenianiu, miejscem odzyskiwania swojego głosu i dumy.
Trochę się powłóczyłam po mieście, komunikacja mnie zdezorientowała.
Teraz jest wieczór, smuta i samotność.
***
Oczywiście to wciąż jetlag i dysregulacja i obcość miasta. Czekam na nowy dzień, pełen przygód, na które kompletnie nie mam ochoty. Gdzie mój kubeczek, fotelik, kocyk i widok z okna? Świat bliski, znany i przewidywalny? Może jeszcze usnę 🛌
Absolutnie cudowny dzień!
Rozbawił mnie dialog o poranku - z cyklu "nieporozumienia kulturowe":
Przechodzień (P) mówi - Twoje buty wyglądają na wygodne.
Ja (J) - O tak, są super, to barefoot.
P - Gdzie je kupiłaś?
J - W Niemczech.
P - Nie jestem stąd, czy to gdzieś niedaleko?
J - No w zasadzie dość daleko, bo w Europie.
P - (trochę się speszył)
***
Rower to moja „odżywka” - czyli taki czynnik, który buduje mój dobrostan i dobre samopoczucie, więc wypożyczyłam rower na 2 dni, do niedzieli do 17, w terminologii wypożyczalni to 24 godziny, hm...
Więc dla jasności napisałam na kwicie, kiedy oddam - zobaczymy (63 USD - 254 PLN).
I w drogę, w kierunku Golden Gate Bridge, wzdłuż wybrzeża, a potem chciałam zobaczyć trochę Presidio - parku narodowego i nagle znalazłam się na przystanku, obok autobusu, którego kierowca mnie woła.
Ok, jak mnie woła i może mnie zabrać z rowerem, to gdzieś pojadę (za free).
Szybki rzut oka na mapę - Baker Beach, wydaje się wystarczająco daleko i nad oceanem, a potem już rowerem wzdłuż wybrzeża, przez Golden Gate i do Sausalito.
No cudnie - słonecznie, ciepło.
Luksus pysznego jedzenia i planuję powrót promem.
Uściski, kochani 💚
Wasza (nie)strudzona podróżniczka-cyklistka objechała SF na rowerze. I kto nie wie, to powiem, że SF nie jest płaskie. To pod górę i z górki. A rower bynajmniej nie elektryczny.
(w związku z tym klęłam pod nosem, że jak biały człowiek mogłam wziąć hop on hop off busa, ale nie - bo rower)
Najpierw wypróbowałam jazdę do miejsca warsztatów, które zaczynają się we wtorek. Miało być pół godziny, ale wyszła godzina. Potem Glen Canyon, bo Google mówi, że 30 min. No blisko, nie? Po godzinie pedałowania (i przeklinania pod nosem), na dodatek przez mniej przyjemny dystrykt Mission, dotarłam.
Canyon fajny, ale nie nadaje się za bardzo na rower - rower się prowadzi lub nosi (bo schody- w kanionie!!!!). No i potem - przecież blisko!!! - Twin Peaks. Ostro pod górę - z kanionu na wzgórze. No ale jak już tam dotarłam (po kolejnej godzinie wciągania roweru na górę), to było bosko.
Bosko.
I żadne zdjęcia tego nie oddadzą.
Więc klnięcie klnięciem, a wyrzut endorfin puścił wszystkie trudy i poty w zapomnienie.
A potem już tylko z górki- Golden Gate Park, Painted Ladies, Union Square i Zabytkowy Tramwajek do domu (tymczasowego).
Uściski dla wszystkich.
Jestem po pierwszym dniu warsztatów i bardzo mi się podoba.
Treści z książki ożywają - widzę jak Sarah to stosuje w swojej facylitacji, jak to działa i jak my możemy praktykować i dostawać, i dawać feedback.
Wartość dodana to ludzie w grupie i to czym się zajmują - wprowadzają dialog i porozumienie w różnych środowiskach i kontekstach.
I okazało się, że moje rozumienie brainstormingu było dość mylne.
Doświadczam radości z nauki.
Fajnie? Fajnie ☺️
Kilka rzeczy, które są po prostu inne, dziwne, zatrzymujące, przyjemne lub nie:
🚗 samojeżdżące samochody - a więc bez kierowcy - i mnóstwo ich. Robi to takie dziwne wrażenie - ta pustka w miejscu kierowcy. Dziś słyszałam, że są promowane, aby zastąpić taksówki ( ?!?)
🚿 prysznic, który świeci na czerwono, jak zużyjesz za dużo wody (na początku myślałam, że zielony i czerwony są związane jakoś z temperaturą wody) - czasem biorę więc czerwony prysznic,
🏨 że w hostelu jest raczej pusto i wydaje się, że niewielki procent mieszkańców to turyści,
🚽 toalety, z systemem - że tak nazwę - samolotowopociągowym- wsysają wszystko 🙂
☎ budki alarmowe policyjne i strażackie na rogach ulic,
🚌 autobusy mają z przodu wieszaki na rowery, a do tramwaju nie można wejść z rowerem,
tramwaje liniowe - cable cars - mają linę w szynach (i ona je jakoś ciągnie)!?!
🚋 tramwaje, np. tramwaj F, który jeździ wzdłuż wybrzeża - mają bardzo różny wygląd i to jest związane z kryzysem i sprowadzaniem tramwajów z różnych miejsc Stanów, a teraz to pięknie wygląda,
🚦 dla pieszych najczęściej zamiast światła zielonego jest idący ludzik, a potem ręka STOP,
⚠ wszędzie są ostrzeżenia o obecności kojotów,
🍽 w hostelu są półki do dzielenia się jedzeniem - jeśli czegoś nie zjesz, po prostu tam połóż,
🤦♀️ można zostać biernym palaczem, bo zioło czuć wszędzie,
🌭 hotdog (bułka i kiełbasa, i nic więcej) w budce kosztuje 8 usd czyli 32 zł,
💸 jak płacisz kartą, pokazuje Ci się sugestia napiwku od 15% ( chyba do 45%, ale ta początkowa kwota mnie zatrzymała),
🏕 niektóre osoby bezdomne mają bardzo porządne namioty (być może płacą czesne?) i ludzie są przeróżnie poubierani.
Moją podróż jest cześcią projektu #martawstanach
- po to, żebym się nauczyła, a potem podzieliła z Wami wiedzą o facylitacji decyzji grupowych.
Mnóstwo ludzi mnie wspiera w różny sposób, dzieląc się informacjami i komentując, zrzutka została udostępniona już 40 razy i wsparliście projekt kwotą 4546 pln.
Czyż to wszystko nie jest absolutnie CUDOWNE?
No to miałam szczęście:)
Już około 8.30 byłam w Yosemite (35 USD wjazd, ważny 7 dni).
Wszystko to było podszyte niepokojem związanym z zagrożeniem śnieżycą. Rangerka przy wjeździe zapytała mnie, czy mam łańcuchy, bo jak nie to mogę być gdzieś zatrzymana, aż do momentu, gdy droga będzie przejezdna.
Zaparkowałam przy Bridalveil Waterfall.
Był taki moment, tuż po wejściu na szlak, że zerwał się potężny wiatr- więc ja biegiem z powrotem do toalet (jedyny budynek).
Dość szybko się uspokoiło i ruszyłam Valley Loop Trail (szlak naokoło doliny).
Najpierw w stronę El Capitan, potem Pohono (nie Hokopono) Bridge.
W sumie około 4 godzin łażenia i milion zdjęć. Oraz przejście na boso przez rzeczkę (2 razy). Deszczyk padał nieustannie, a ja wysławiałam firmę, która wyprodukowała moją kurteczkę, buty, odzież termoaktywną, termos, i siebie, że to wszystko mam. (miałam też kanapki w plecaku i nadzieję, że misie ich nie wywąchają).
Jako, że deszcz się wzmagał, a krioterapia stóp nadwyrężyła moją gospodarkę cieplną, wyruszyłam szukać Yosemite Visitors Centre z przyległościami.
Trochę krążyłam, ale - niech będzie chwała google maps offline (i mnie, że je załadowałam) - w końcu trafiłam.
Jeep Billa wysłał mi ostrzeżenie, że mam napompować koła (o rany!!! co to znaczy!?! czy dojadę?!?).
W tym czasie rozpętała się prawdziwa burza, z ulewą i z piorunami. Powiem wam, robiło wrażenie.
Po zakupach, zjedzeniu ciepłej zupy (7 USD), zwiedzaniu muzeum i wioski Indian, zdecydowałam, że wracam do hotelu, do wanny z hydromasażem.
Po drodze jeszcze pojechałam na stację benzynową, żeby dopompować koła. (Miss, it happens, it’s high here, the systems go crazy).
A w hotelu - z powodu burzy i zerwanych trakcji, brak prądu. Siedzę po ciemku, w zimnie, czekając na generator.
Jutro ma być ładniejsza pogoda.
Wielki Duch Manitou (lub inny duch) miał mnie w opiece i szczodrze obdarzył piękną słoneczną pogodą.
Rano drogi były oblodzone, troszkę się ślizgnęłam, a potem prawie wjechałam w wyrwę na ulicy, którą zrobiło wyrwane drzewo. To widocznie skutek wczorajszej burzy.
Eksplorowałam wschodnią część Doliny Yosemite. Najpierw w stronę Mirror Lake. Około 8 rano, puściutko, czytam sobie tablicę informacyjną, a tam…informacja “You are in mountain lion habitat.“
WTF?
“Nie zaleca się samotnych wędrówek.“
Rozumiem niedźwiedzie.

Ale nigdzie nie było mowy o mountain lion (czymkolwiek jest górski lew).
Moje waleczne serce zadrżało.
Zaczęłam się rozglądać za towarzystwem, ale żaden z 4 milionów turystów odwiedzających rocznie Yosemite się NIE POJAWIŁ.
“You will not live an unlived live” brzmiało mi w głowie, gdy ściskając selfie stick w charakterze broni wyruszyłam na szlak.
Niestety Mirror Lake wyschło, ale było wystarczająco dużo wody w Dolnym
Zbiorniku, by się góry odbijały.
Potem szłam w kierunku Happy Isles, gdy zobaczyłam, że kilka osób skręca w jakąś ścieżkę. Mist Trail. Hm, nie planowałam, ale sobie pójdę, zobaczę co tam.
Półtorej godziny później byłam pod Vernal Fall. Bosko.
A potem Wyspy Szczęśliwe, pizza w Curry Village, i na deser Yosemite Falls.
Nie wiedziałam, że jestem w stanie chodzić od 8 do 17 z krótkimi przerwami.